Forum www.eskape.fora.pl Strona Główna
 
 FAQFAQ   FAQSzukaj   FAQUżytkownicy   FAQGrupy  GalerieGalerie   FAQRejestracja   FAQProfil   FAQZaloguj 
FAQZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   
Koncert Praga 20.04.2013
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.eskape.fora.pl Strona Główna -> Fani
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dusky




Dołączył: 27 Mar 2013
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Katowice

PostWysłany: Pon 18:50, 22 Kwi 2013    Temat postu: już po :)

No i jakie wrażenia po koncercie? Smile
Dla mnie zdecydowanie najlepszy setlist jaki miałam okazję słyszeć na koncertach SKA-P, szczególnie, że zagrali moja ulubioną Insensibilidad! Smile
Dziękuję wszystkim, dzięki którym nasz wyjazd i koncert się udał Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ofmika
Administrator



Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 352
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 21:41, 24 Kwi 2013    Temat postu:

Będzie bardzo chaotycznie, ale to wszystko pośpiech...

Na setliście były następujące kawałki (nie w tej kolejności i możliwe, że coś pominęłam):

A la mierda
Cannabis
Canto a la rebelión
Consumo gusto
Crimen Sollicitationis
Estampida
Full gas
El gato López
Insensibilidad
Intifada
Kasposos
El Libertador
Mestizaje
Mis colegas
Nińo soldado
¿Quienes sois?
Romero el madero
Se acabó
Sexo y religión
Solamente por pensar
El vals del Obrero
Welcome to hell

Zaczęli oczywiście od "Full gas". Jak dla mnie największą radochą było "Quienes sois", prawie się popłakałam ze szczęścia. Wink Skrzypek na żywo nie było, ale były odtworzone. W tle sceny wyświetlane były różne animacje, filmiki i teledyski, w zależności od tematyki utworu. Koncert rewelacyjny, co tu dużo mówić... Pod koniec jak zwykle były wygłupy. Smile Jedyny zgrzyt jak dla mnie to sam początek i końcówka w "Se acabó", chyba się nie do końca jeszcze z tym ograli, bo początek nie był zaśpiewany całkiem czysto, a na końcówce Txikitin odrobinę się pogubił z trąbką. Smile Ale to pikuś.

Na backstage'u panowie skosztowali naszej Żubrówki! Txikitin nawet nie mrugnął, Gari też nieźle się trzymał ale Kogote miał już problem. Smile Powiedzieli, że oni tego nie wypiją, bo za mocne. Smile Txikitin na chwilę wprawił nas w stan ekscytacji mówiąc, że w tym roku grają w Polsce, ale widząc nasze zdziwione miny wyjął swojego smartfona, przejrzał dokładniej trasę i niestety okazało się, że mu się coś pomyliło... Później przyszedł Pipi, Pulpul i Joxemi, Pulpul dostał płytę Końca Świata, trzasnęliśmy zdjęcie, w sumie niewiele udało się pogadać bo chłopaki głodne, a my odciągnęliśmy ich od stołu. Smile Przytrzymaliśmy tylko Pipiego, który powiedział, że koncert w Polsce był fajny i oczywiście zachęciliśmy go do powrotu w nasze strony. Spotkanie świetne, chociaż bardzo szybkie...

Zdjęcia tutaj: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dusky




Dołączył: 27 Mar 2013
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Katowice

PostWysłany: Czw 19:36, 25 Kwi 2013    Temat postu:

A ja sobie dzisiaj wywołałam zdjecie grupowe, które wstawię do ramki WinkWinkWink
Samo spojrzenie na nie poprawia mi humor Very Happy
I od razu zaznacze, że nie jestem nastoletnią psychofanką (tzn. ani nastoletnia, ani psychofanką Razz) ale to było tak niesamowite (i nierealne!) przeżycie, że warto je zachowac w pamięci jak najdłużej Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
marjo_O




Dołączył: 04 Cze 2012
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Pieski koło Międzyrzecza

PostWysłany: Wto 11:58, 14 Maj 2013    Temat postu:

Strasznie długa relacja z całej naszej podróży do Pragi, stopowo-pociągowej i epickiej Very Happy pozdro dla Pani Kierowniczki ofmiki, oskara i reszty ekipy!!! Very Happy

Na początku był pan Jacek, potem było słowo… A później moje założenie konta na eskape.fora.pl, info o koncercie w Pradze, rozmowa z Pawłem, ogarnięcie noclegu, kupienie biletów (z przygodami w postaci przypadkowego kupienia 4 sztuk Smile, ogarnięcie Zbyszka w Pradze, wydruk biletów (z przygodami, bo kupiłem je, a ich nie miałem) i wreszcie spotkanie w piątek 19 kwietnia około godziny 9 rano na ulicy Wrocławskiej w Zielonej Górze…
Zaczęliśmy łapać stopa stojąc z kartonami Praga/Praha i Legnica/Hradec K., rozmawiając o rzeczach różnych, mądrych i głupich, filozofii i sensie życia czy o laskach. 1,5h później zatrzymał się pan Kominowy Maciek (każda postać z tej opowieści ma swoje imię nadane przez nas, Szalonych Podróżników Wink, który zawiózł nas do Lubina, rozmawiając z nami o fotoradarach i innych przygodach. W Lubinie pan Maciek wysadził nas na ładnej zatoczce na drodze w kierunku Legnicy. Zwiedziliśmy okoliczne działki, porozmawialiśmy o ciekawej architekturze Lubina (bloki, bloki, a kawałek dalej, niespodzianka – bloki), łapaliśmy. Po kilkunastu minutach zatrzymał się Norweski Bartek, który był młody, studiował zaocznie w Krakowie i doświadczył dobrobytu Norwegii. Podwiózł nas do Legnicy, dosyć daleko od dogodnego miejsca do łapania. My się tym kompletnie nie zraziliśmy, wzięliśmy dupy w troki i udaliśmy się w okolice autostrady, naklejając vlepki, robiąc pauzę na kanapkę i przechodząc wiaduktem nad autostradą A4 (30cm miejsca, a pod nami zapieprzały tiry – najbardziej niebezpieczny element wyprawy, dusze mieliśmy na ramieniu), kierując się do stacji benzynowej. Tam krótka przerwa i łapaliśmy dalej przy wyjeździe ze stacji. Po chwili zatrzymał się solidny samochód, a w nim Sławek i Chyba Piotrek, którzy słuchali Kazika i Kultu, jechali po Grabażu, chcieli jeździć rowerami po górach („ale to tylko z hamulcami tarczowymi”) i ogólnie byli całkiem spoko – zawieźli nas do Kamiennej Góry, z której po chwili zabrali nas Pan i Pani z Kwiatami. Ci zawieźli nas do Lubawki, nad samą granicę. Tam dostaliśmy się na małą stację paliw, bo podobno sporo Czechów tam jeździ i jest duża szansa na złapanie stopa. Taaa… Pani ze sklepu powiedziała tak: „Jakbyście byli tu około 14 to taki czerwony bus z napisem Grand by was wziął, a tak to będzie ciężko, bo Czesi to taki naród, że nie biorą”. Z tym optymistycznym zdaniem ciężko było się nie zgodzić, bo ze stopem było tak, że powiedzieć beznadziejnie to jak pochwalić. Ale co to dla nas – kupiliśmy piweczko, wypiliśmy je i coś zjedliśmy siedząc na nasypie kolejowym, a potem poszliśmy do Czech. Przejście granicy uwieczniliśmy na zdjęciach i filmach, a za granicą była wieś Kralovec. Strasznie długa, jak to w górskich okolicach bywa, a my pokonywaliśmy ją z uśmiechem, łapiąc stopa. Po prawie trzech godzinach, dalej z uśmiechem (wywołanym również przez Barowego Czecha, który wyszedł z baru obok którego siedzieliśmy i zawołał do nas: „Panowie, chodźcie na piwo, i tak nic nie złapiecie) i dalej łapiąc zaczęliśmy iść w kierunku Trutnova, wspierania duchowo i telefonicznie przez Michała, Operatora Logistycznego Wyprawy®. Przed nami było ok. 20 km, trzy wioski po drodze, bliskość zmierzchu, ogólnie chillout. Maszerowaliśmy dzielnie, rozprawiając o wszystkim, dokonując ciekawych odkryć antropologiczno-socjologicznych (po prawej stronie drogi rów, w rowie puszki po piwie – niby standard, tyle że na 50 puszek 48 było polskich… Wink, z nadzieją wystawiając kciuk. W pierwszej wiosce – Bernatice - zrobiliśmy krótki postój, trochę zakupów w postaci czipsów z Kauflandu i piwa (a w sklepie oczywiście tzw. kitajec, czyli dumny przedstawiciel rasy żółtej; podobno w KAŻDYM sklepie spożywczym w Czechach są kitajce, ale że nie byliśmy w każdym to się nie będziemy autorytatywnie wypowiadać; a że sklep nie był Kauflandem to chyba dodawać nie trzeba), podziadowaliśmy pod kościołem (nieczynny, ale zegar bił), zwiedziliśmy cmentarz, a na podsumowanie zobaczyliśmy odjeżdżający autobus… tak, do Trutnova (czeskie rozkłady jazdy okazały się za trudne, albo my za mało rozgarnięci). Ale nic to, szliśmy dalej. Porozmawialiśmy sobie z policją („Panowie, my mamy taxi na górze napisane?”), a przed wioską Zlate Olesnice ujrzeliśmy znak „Trutnov 10”, który nas ucieszył, podobnie jak droga wiodąca z górki. Ale najbardziej ucieszył nas Pomocny Milan, czyli Czech, który miał wyjebane na stereotypy o „takim narodzie, co nie bierze na stopa” i który zobaczywszy nasze zwłoki wlokące się przez wieś (cytując Pawła: „ja chyba masochistą jestem… wiedziałem, że te buty są za małe, a i tak je ubrałem”) zawołał nas, zaprosił do auta i zaproponował podwózkę do Trutnowa. Milan był fajny, dogadaliśmy się jakoś, też kiedyś jeździł stopem, nawet do Hiszpanii, wysadził nas na dworcu PKP, a przed odjazdem zrobiliśmy sobie fotkę na pamiątkę. Dworzec w Trutnovie okazał się być czynny do 21.30, a pociąg do Pragi (tak, pociągiem, bo tak) o 5.40, co powodowało poważną lukę czasową, którą totalnie się nie przejęliśmy i z uśmiechem poszliśmy połazić po mieście. Generalnie polecamy Trutnov, bo bardzo fajne miasto; my szukaliśmy jakiegoś noclegu tudzież schowania się gdzieś i przedziadowania/przespania do pociągu. Niestety, koleje losu zaprowadziły nas na z powrotem dworzec, a tam pod dworcem były ławeczki – więc śpiworki i drzemka. Było zimno, żule chodzili, ale nie było najgorzej. Spaliśmy od 22 do 1 w nocy, gdy nagle ujrzeliśmy światło latarki… Rozniósł się konspiracyjny szept Pawła „marjo, marjo!”, pomyśleliśmy jednocześnie mniej więcej tak: „kutwa, policja, na dołek wezmą, zamkną”… Ale nieeee… Niosącym światło, czyli Lucyferem okazał się ochroniarz kolejowy, który grzecznie nas wygonił i wskazał drogę „pod most”. Miny mieliśmy niewyraźne, ale poszliśmy we wskazanym kierunku. „Pod mostem” okazało się, że jest tam bar 24h, do którego weszliśmy. Naszym oczom ukazała się klasyczna „mordownia”, z kilkoma mocno wciętymi bywalcami, panią krzyczącą „Ozzy Osbourne, Johnny Cash!!!”, barmanem Radkiem i jednorękimi bandytami. Usiedliśmy cichutko w rogu, zamówiliśmy, uwaga, gorącą czekoladę (potem kolejną, kolejną, piwo, kawę – przez 4h trzeba coś robić), oglądaliśmy walki w telewizji oraz byliśmy ogłuszani lubianą przez nas muzyką rockową, która jednak w czterogodzinnym natężeniu i dużej głośności spowodowała jakby zmniejszenie tego lubienia. Około godziny 5 nad ranem wyszliśmy z naszej „herny” (tak to się podobno nazywa), poszliśmy na dworzec, kupiliśmy bilety i pojechaliśmy do Pragi, przesiadając się w Hradcu Kralove i drzemiąc sobie w ciepełku.
Na „hlavni nadrazi” w Pradze, czyli na dworcu głównym dostaliśmy info jak się dostać do Zbycha (na co poszły ostatnie pieniądze z komórki Pawła, dodatkowo siadała mu bateria, a mój telefon był zablokowany przez zamotanie z siecią). Dzielnie wsiedliśmy w metro, potem w busa i po dłuższej chwili znaleźliśmy się na Hostivarze, gdzie mieliśmy znaleźć akademik nr. 10. Pani w recepcji akademików pokazała nam gdzie, poszliśmy we wskazanym kierunku, a po kilku przygodach (m.in. zamknięcie w pomieszczeniu, z którego można było wyjść WYŁĄCZNIE przy użyciu karty magnetycznej oraz wołaniu o pomoc do kamery i głośnika) wróciliśmy do rzeczonej recepcji i rzeczonej pani. Łamanym angielskim (co w przypadku pani zajmującej się kilkoma akademikami zamieszkiwanymi przez Erasmusów jest co najmniej zastanawiające) powiedzieliśmy, że nie mamy kasy na telefonie i chcemy zadzwonić do kolegi żeby po nas wyszedł. Okazało się, że w recepcji nie ma telefonu (kolejny dziwny fakt), ale jest automat. 3 sekundy rozmowy kosztowały 50kc, ale po kilku minutach na schodach objawił się Zbychu, który wziął nas na pokoje, dał kawę i pozwolił się umyć (dostrzegliśmy też taką rzecz, iż warunki mieszkaniowe Erasmusów są mocno średnie, a za tą średniość płacą 3 i pół razy więcej niż ja za moją rezydencję w Vicku). Składamy mu za to głębokie pokłony! Razem udaliśmy się na zakupy do supermarketu Albert, gdzie nabyliśmy tanie wino i takie tam, a ze sklepu na przystanek autobusowy. Tam się pożegnaliśmy, dostaliśmy życzenia powodzenia, „nie kasowania biletu, bo bez sensu” i pojechaliśmy do akademika Volha – naszego punktu zbornego z ekipą z forum. Rady Zbyszka nie posłuchaliśmy, skasowaliśmy, i 2 min. przed końcem czasu biletowego z uśmiechem pokazaliśmy skasowane bilety tzw. „kanarom”. Po wyjściu z busa już tylko kilka kroków do Volhy, a tam zapoznanie z Ofmiką i Oskarem oraz z warunkami mieszkaniowymi, po ujrzeniu których stwierdziliśmy, że „nie idziemy na koncert, zostajemy tu i leżymy”. Na szczęście głupie myśli nas opuściły, popiliśmy winka z ekipą, pośmialiśmy się z nich, że zatrzasnęli klucz w zamku i musieli zapłacić 200kc, poszliśmy do Lidla i na pizzę (ociekającą tłuszczem tak, że przed jedzeniem niektórzy z nas wycierali ją chusteczką). Po powrocie do Volhy objawiły się trzy kolejne osoby z forum – Michał i Szymon oraz Przemo, nasz współlokator. Krótkie pogaduchy, chwila odpoczynku i po 19 wyprawa do Tippsport Areny na koncert Talco i Ska-P. Trochę busem, trochę metrem, trochę spacerkiem i już byliśmy pod halą, a tam kontrola biletów i wejście na koncert. Okazało się, że Talco nie zachowało się jak na gwiazdę przystało, czyli zamiast spóźnienia zanotowali przyśpieszenie, przez co usłyszeliśmy tylko dwa ich utwory. Niefajnie. Ale nic to, czekaliśmy na gwiazdę wieczoru, oczywiście gubiąc całą ekipę. Paweł zaginął w akcji, ja trzymałem się Michała oraz zawiązanej w pasie skóry (szatni nie uświadczyliśmy). Sam koncert – bomba, cudmiódorzeszki, pogo, szał ciał, darcie japy po hiszpańsku, wielki szoł, siedmio-utworowy bis, gromkie brawa, zdracie gardła, okresowa głuchota, ogólnie chyba najlepszy na jakim byłem. Pod koniec znalazł się Paweł, czy raczej jego zwłoki, proszące „marjo, chodźmy już do domu” Very Happy. Nawet najtwardsi miewają chwile słabości, uczcie się dzieci.
Po koncercie szybki myk na metro, spacerek, prysznic i 8h spania, dodam, że chyba najlepszego spania w życiu. Rano ogarnięcie życiowe, spacer z Przemem do Lidla, małe zekupy, śniadanie mistrzów (chipsy, energy drink najtańszy oraz Lucky Strike dla Pawła), spacerek do metra w celu przejechania 19 stacji, a pod drodze pożegnanie z Przemem na Hlavni nadrazi, przesiadka z linii czerwonej na żółtą połączona z wizytą w KFC oraz w końcu dotarcie do Cernego Mostu. Stamtąd busem 221 do przystanku Na Kovarne, przechadzka ulicą Tlusteho (Józefa, który ma pomnik i ulicę swojego imienia, a google o nim nic nie wie – ciekawostka), marsz przez pole, zdjęcia przy stojącym w środku pola krzyżu, sprint przez autostradę i wreszcie dotarcie do stacji benzynowej przy drodze D11, na której mieliśmy łapać do Polski. Od obsługi dostaliśmy ładny karton, Paweł wykaligrafował Wrocław i Polska, ja obczaiłem stację w poszukiwaniu polskich rejestracji (były, Polacy też, ale albo spali albo mieli komplet). Nie pozostało nic innego jak łapać przy pasie wjazdowym do stacji, choć samochody śmigające 150km/h nie dawały powodów do optymizmu dla normalnych ludzi. Ale my, Szaleni Podróżnicy nie łamaliśmy się, a nasz opór został wynagrodzony po około godzinie, kiedy to zatrzymał się czerwone kombi z Czechem w środku, jadące „w stronę granicy”. Kierowcą był Fajny Czech, który był na polskich Jarocinach, słuchał dobrej muzy i ogólnie był fajny. Zawiózł nas 20 km przed Nachod, pokazał dobre miejsce do łapania i powiedział „ciao”. My mu ładnie odpowiedzieliśmy również „ciao” i stanęliśmy koło budki, która okazała się być własnością czeskiej policji i być niby pod 24h monitoringiem (śladów tego nie znaleźliśmy, pewnie byliśmy obserwowani z satelity czy coś). Tam po godzince zatrzymało się BMW z Młodym Czechem, my rozsiedliśmy się w skórzanych fotelach i pojechaliśmy do Nachodu. Tam zwiedziliśmy zarówno Kaufland jak i Zakauflandzie, a moment przekroczenia granicy i wejścia do Kudowej Zdroju był piękny i wzruszający. Z łapaniem stopa krucho, bo miejsca mało, Operator Logistyczny dwoił się i troił by nam pomóc, a niespodzianki zdarzały się co i rusz (m.in. nieczynny dworzec PKP). Jako że niespodzianek się spodziewaliśmy to z nieznikającym uśmiechem zrobiliśmy sobie ucztę „na bogatości” produktami z Biedronki, a rzecz działa się na tzw. Zabiedrońciu. Potem znaleźliśmy przystanek PKS, bus do Kłodzka, tam po kilku filozoficznych pytaniach („marjo, w normalnych warunkach zapytałbym: na ch*j się patrzysz w tą dziurę, ale teraz zapytam: szukasz miejsca do spania?”) udaliśmy się na dworzec PKP Kłodzko Główne. Tam miła Pani Sprzątaczka powiedziała, że owszem, dworzec jest otwarty, tyle że od czwartku, ale jak podjedzie pociąg z Wrocławia to się zapyta czy możemy w nim przedziadować. Na dworcu dziadowaliśmy od 22 do 2 w nocy, nagadaliśmy się tyle, że wiemy o sobie wszystko, około 2 wsiedliśmy i na arcywygodnych plastikowych siedziskach spaliśmy 2h, potem konduktor obudził nas w celu kupienia biletu, potem spaliśmy aż do Wrocławia. Tam z peronu obok uciekł nam pociąg do Zielonej, poszliśmy więc na rynek do KFC zregenerować siły jedzeniem, podziadowaliśmy, Paweł błysnął umiejętnościami lingwistycznymi, o które nikt by go nie podejrzewał (do Pana Żula: „łi dont anderstend, łi ar not from hir”), i o godzinie 8.43 wsiedliśmy do pociągu do ZG, w którym kontynuowaliśmy rozmowy autostopowe. W Nowej Soli Paweł wysiadł, ja pojechałem dalej, około 13 zameldowałem się w kochanym Vicku i ta-dam, koniec. Przygód było jeszcze kilka, ale że i tak nikt nie da rady przeczytać do końca to kończę Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.eskape.fora.pl Strona Główna -> Fani Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
Strona 6 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Style edur created by spleen & Programy.
Regulamin